Jak wiadomo, nie ma start-upu bez pitchdecku, a my jesteśmy start-upem, bo budujemy od zera coś, co ma potencjał globalny i rozwiązuje istotny problem. Musimy mieć pitchdeck.
Pitchdeck ma wymiar praktyczny – to narzędzie do zbierania z rynku energii do przeżycia, czyli pieniędzy. Jednak z naszej perspektywy to przede wszystkim istotne ćwiczenie. Zadanie brzmi: opowiedz w kilka minut o tym, co robisz i przekonaj mnie, że to ma sens. Brzmi jak wymagania do spotu reklamowego. Mamy do powiedzenia znacznie więcej, niż możemy zmieścić w tych kilku minutach, robimy więc mozolną selekcję. Takie wygotowywanie treści do czystej esencji ma dużą wartość. Pozwala dobrze zrozumieć, co robimy i jak o tym opowiedzieć, a to zawsze procentuje. Z wybranych faktów sklejamy potem opowieść. Ostatnim etapem jest jej umiejętne przedstawienie.
Zasadniczo dostarczenie takiego miksu faktów i emocji, żeby wyzwolić entuzjazm, jest trudne. Po kilku wewnętrznych iteracjach uznajemy jednak, że pitchdeck jest gotowy. Podrzuciliśmy go zaufanym osobom do oceny i zebraliśmy cenne poprawki w zakresie narracji, ale feedback był generalnie pozytywny. Do wykonania została tylko warstwa wizualna. To nawiasem mówiąc doskonała okazja, żeby przetestować nowo powstałą identyfikację wizualną w praktyce. Wygląda na to, że ten fragment projektu możemy uznać za ukończony.