Zanim nasza idea zamieniła się w słowo, a słowo zamieniło się w logotyp i programistyczny kod, upłynęło wiele czasu. Na szczęście był to czas liczony asynchronicznie, nie oznaczało to więc opóźnienia innych prac.
Wraz z grupą kilku doświadczonych copywriterów wymyśliliśmy blisko 39 nazw, które uznaliśmy za dobre. Nie zliczę, ile było tych, które uznaliśmy za złe. Głównym problemem okazywała się dostępność domeny. Każdą z nich przeanalizowaliśmy pod względem długości, liczby wyników organicznych, dostępności. Sprawdzaliśmy, jak wymawia się daną nazwę w różnych językach, jak ona brzmi w zdaniu i jak się odmienia, jakie budzi emocje, jak się ją zapamiętuje, czy łatwo zapisać ją ze słuchu, jakie są jej znaczenia i bezpośrednie skojarzenia z nią. Poddawaliśmy ją też oczywiście subiektywnej i ogólnej ocenie.
Wszystko – zgodnie z naszą inżyniersko-kreatywną naturą – ujęliśmy w tabelkach z oceną punktową. Empatyzer wygrał. Choć kiedy pokazaliśmy tę nazwę naszym przyjaciołom…